Zoria
Dołączył: 11 Lip 2007
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Lublin
|
Wysłany: Czw 9:33, 15 Lis 2007 Temat postu: DIkstra, znaczy się mąż Zorii :) |
|
|
"Jestem słowianinem kraju, z którego pochodzę."
I
Stół już w popielniczce.
Trzeba pójść.
II
Leżę na kolanach Eili-laputy. Za oknem
pada śnieg. Czy może to zrozumieć
skoro jest pustynią.
Nie jest pustynią. Pęcznieje. Rozsadza
metaforę. Zakon nowego języka.
Wczoraj wieczorem przyszedł do mnie Salamun,
rozszarpał mnie i pił moją krew. Wiedziałem.
Nie robi tego, bo pisze doskonałe wiersze. Robi to, bo potrafi być
doskonale pięknym skurwysynem
w poezji. Opisałem więc stół, jak radzi Janicki
i już nie wiem, czy to Salamun, czy Eili-laputa
jest ze mną w ciąży.
Wielki jest spokój obecności zwierząt.
Straszny jest. Czuję go w polakierowanym blacie,
na krawędzi czai się wilk. Liczę swoje zęby.
Wiem. Nigdy nie będę kwiatem.
III
Stół już w popielniczce, trzeba pójść.
Dorzucę ramę do obrazu.
------------------------------------
�obudzić się do symetrii kości�
I
Noc była jak kłaki. Palce nie dźwignęły rozkładu miar,
dożynki miedzi, tytulatury monetarnej.
Zadziwiające:
-wszystko dzieje się powyżej pewnej granicy ciszy-
II
Każdy świt jest przechodzeniem
przez paszczę lwa. Tylko, kiedy lew ma rogi.
Tylko, jeżeli jesteś w stanie rozpoznać
twarz ukrzyżowanego, jeśli umiesz być jej tożsamym
możesz
wybrać inkarnacje dnia. Rozszerzyć pozycję
kręgosłupa o metal i kolor, aż stanie się
fletnią, fletem, duszą fletu i dalej
do korzeni słowa, w głąb.
Do potężniejszego wołania ziemi.
III
Zadziwiające:
-wszystko dzieje się powyżej pewnej granicy ciszy-
gdzie prosta notatka prowadzi poprzez wąskie łyko słowa
w mitologie.
Zakasłał.
Przypomniał sobie ukrzyżowanego lwa.
------------------------------
"wstępuje czasem w krajobraz"
Rozkładam skóry dla myszy.
Przy lewej burcie na poddaszu znajduję
łupinę. Orzech. Nakrywam dzwon.
Nakrywam po kolei, przy najstarszym, drgają
mi kolana. Obejmuję duszę. Rozrywa łupinę.
Wazę leśnych ludzi.
Kto zrani mysz nie zostanie wysłuchany?
Odcinam pępowinę matki w krajobraz kroczący,
w moment kulminacyjny. Zbieram ropę naftową.
Po włosach rozsycha się kwiat, powieką daje mleko.
Ciepłą kanwę dziecka.
Minuty, minuty, minuty
ziaren deszczu w niepotraw.
Przy lewej burcie na poddaszu
umieram opalany szkłem,
otwieram imię. Wróbel zjada list.
------------------------------
"czas się spodziewa zamknięć"
Spojrzałem w oczy wilka
i zmieniłem się w wilka.
Archetyp.
Nie udało mi się nakarmić go cebulą.
Przez noc i jeden dzień widzę Laputę.
Boże lasu, boże ulicy, boże śmietnika
zapal światło.
Niech zobaczę czy płeć żeńska
koło mnie, jest jak sierść.
Dzwoni sosna, dąb, wiśnia, szyby
dzwonią jakby szło na deszcz.
Piorę skarpety w metalowej misce.
Tętni krew, wtłacza mi się w żelazo
pod pazurami, nie ma spokoju
dla melodii niosącej na wiatr.
Przy ostatniej skarpecie tracę słuch.
Lizała mnie po brzuchu, język jej
był szorstki, aż zaczynało wszystkie rzeki,
szumy, stawy. Ale i taką modlitwą
nie mnie zamieszkać w dom.
Przez noc i jeden dzień widzę Laputę.
----------------------------------
"kreuję siebie w erotyk, świętowanie"
dzień był za obszerny
nadmiar pudełek w obrazie
w pęknięciach paliło mleko
tak że bolały mnie oczy
i nie mogłem zebrać igieł
dla Eili-laputy która jest wiśnią
herbaty sosen żywicą
drzewa powstały w proch
w piszczałki
tak im dane świętować
że nadgarstki na skroń
dźwięk który wznoszą prochy
jest tak samo wodą jak i twarz w niego wpatrzona
w wodzie i jej kręgach
kończyła się prawda
przez fakturę szkła
we wszystkie nocne baśnie
tworzę wiśnię
drętwieje
jeszcze nie jestem bogiem
-------------------------
"autoportret mentalny, z kliniką zwierząt eksperymentalnych w tle"
kiedy wieje wiatr, nie robi się zimno
tylko matowo. ręce kładę pod kryształ.
nie jestem głową - jestem tłem bryły.
przestrzennieje.
moja mucha, po przeszczepie króliczych uszu
nie potrafiła latać. nie jestem muchą tylko królikiem,
hoduje mnie Eili-laputa - od wczoraj nie drapie mnie za uszami.
spuściłem wilka, bo boli mnie oko, jakbym był rybą.
kto tu podbiegnie i mnie pocałuje - zaniesie się na deszcz.
----------------------
"szukać siebie, poprzez mleko ziemi"
Elizie
rzucam głowy na pustynie, która jest szkłem.
nie ma na niej rzek ani sosen
tylko ścieżki ludzi pachnących seksem.
mistycznie wymuszony ekshibicjonizm:
jestem obręczą.
poznałem uszy i sierść.
jestem obręczą na szyi wielbłąda.
mam czas do południa, kiedy przyjdzie słońce
zostawią mnie w proces gnilny. w piach.
dotykam palcem powietrza jak małżowiny.
gęstnieje - nakłada okrąg.
jestem w tunelu ziemi, dłonią nagarniam
korzenie. czuję zapach jej ścieżki. otwiera oko,
pierś. rozumiem. jestem mysią ryjówką
kochanką Eili-laputa. kiedy zawoła po imieniu położę się
do niej. niech mnie ugryzie, poczuje życie ziemi. jeden żyzny akapit
zaśpiewamy razem.
rzucam głowy na pustynię, która jest głębią szkła
na papierze. pragnąc zrozumieć kolor skóry kobiety,
nie wystarczy - gliny forma na dzwony.
--------------------------------
"otworzyć drugą stronę bloku, szeroko opłukać oczy w jarvis"
na początku było drzewo
człowiek ze wschodu
ukrzyżowanie do drzewa
---------------------------------------------------------------------------------------
/zawisło na taśmach
nie w pajęczyny nie w światło
opium skóra
opium włos/
-przechodzić przez ulice
czy ulicą przechodzić przeze mnie-
niech i tak będzie że gramatyka i neologizmy do worka
cyjanek potasu metylófka i reforma oświaty
niezaprzeczalnie tak
poezją nakarmić mocnych słowem
za wiele na to czasów -umową czasowników-
skóra dłoni drży
żebrać o światło
żebrać o światło
/tło grafiki na sino
podduszenie
a i tak rama zapobiega obraz
odruch
ruch
jak rozpoznać płeć głupca/
rama okna w ciemne drwiny sosen
w profil -z przeszytym na wskroś-
rozumieć
na końcu pozwala się na ciemne pokoje i poezje
więc sobie pozwalam
nazwać
deszcze imionami
sanktuarium drzewa krzyża -Jarvis-
-----------------------
"powrócić do potężniejszego wołania ziemi"
malował dłoń na latarni
w międzyczasie
zbłąkany ptak bezskutecznie poszukiwał swojej narzeczonej
wiatr odchylił kłosy trawy
zamienił zielone usta
wyrocznia
trawa pokryła się rdzą
nie tylko mandragory krzyczą
korzenie oszukanych roślin też obdarzone są głosem
malował dłoń na latarni
jak człowiek wyssany przez ptaka
w międzyczasie
cały świat parował porami drzew
światło wiatru zabarwione było w nokturn
w chwile na twarze na ciała i na pokuszenie w boga
kiedy malował dłoń na latarni
był potęgą bogiem i glinianym nożem
patrzyłem na niego z własnej perspektywy
własną porą roku
farby miał na kolana
i tak z niego kapało
kiedy malował
ręka zmieniła się w drzewo
--------------------------------------
�zmienić dzbany w erotyk, cudze okruchy�
kiedyś modliłem się w trawy
na rozchylenie żeby być obleczonym w swoje wnętrze
jak kolor jak miedź monetarna
kto mi opowie o fenicji
i piersiach marii magdaleny
wytłumaczyć taki erotyk
w którym zaczynam od piersi świętych
a kończę na baobabach
jednoznaczność drzew
ani grama tłuszczu
czerwone żółtko wolno przenikało szparki bruku
myszy mają to do siebie
że cały urok stwarza kontrast
w oczy kobiety
gałęzie głaszczą dachy katedr
ręką jak szyją dzikiej gęsi
zrozumieć dzbany
kory sosen
---------------------------
"kompozycja, w czterech częściach drzewem"
Sosny już dawno przestały być sobą
ale piszczałki o łagodnych końcach na rozchylenie
ptaki przecinają cię jak deszcz i nikną,
świetlista atmosfero, choć nie jestem różą...
Janusz Żernicki
wzgórze ma to do siebie że nigdy nie jest takie samo
w ciągu jednej minuty nocy
gąszcz osłaniający dom rozpadł się na sto drzew
co na to powiecie piszczałki eufratu
w wodnym powiększeniu wyglądały
jak dziewięć filarów
rybak złapał je w struny skrzypiec
na złamanej szyjce a one ciągnęły
za włosy
...lekkość wypowiedzi uzyskiwał w ten sposób
że obliczał zmniejszanie się księżyca...
dlaczego mnie dotykasz nie jestem różą
nie - jesteś wiśnią szpaki się w tobie kochają
jakby szło na jesień jak by się miało ściemniać
bardziej niż zwykle i na lewą stronę
...kto mu powiedział dziewczyna była wysoka jak drzewo
(korzenie sadów - jednomyślnie splatane - krwioobiegły pod stokami)
------------------------
�kobieta i mysz�
na miejsce kobiet był czas na zadowolenie
aleja wyścielana drzewami
zarys
tunel to jednak studnia mysiej ryjówki
pióra ptaków mają tam swój koniec
tętni mleko
chłopcy bawią się za wzgórzem kochankowie
schodzą na wybrzeże
jej stopa przywiera do niego
jak szara mysz
kobieta zamienia się w pagórek
niedbały fałd ciała
snom narzucić sobie rytm
daj mi się urodzić
daj mi się urodzić
wznoszenie i upadanie sylab
jakby chciały się dziać fragmenty
włosy brody starych mężczyzn
na jej ramiona
pagórek zamienia się
gniazdo
mysz wyczekała akt spełnienia
doprowadziła życie tunelami sosny
okruchami prastarych drzew
przypomnij sobie ukrzyżowanego lwa
-------------------------------
"kursywą w zaćmienie do dnia wychodzę"
w półcieniach zmroku
przesuwały się smukłe kobiety
w afrykańskich bubu - pachnące wilgotnym cedrem
a przecież księżyc mnie połknął
i z woskiem szczęścia na rzęsach
kołysał jak uśmiech Buddy
miłość układała się na kontynentach
w bezkształtne chimery
obok nas bywają ludzie
roztrzasnąć drzwi
jakby za dużo
góry leżą ciche i puste
-----------------------------
"z odległości do ludzi cichną wiersze"
pogubiłem się na polesiu
gdzie w trawach rozkwitłych wysoko
ptaki pisałem z wyobraźni
w takie wieczory w andaluzji
solea przepływa przez łąki
zostawiając pojedyncze zioła
pamiętam tylko ten drobiazg:
chciałem aby pachniał pomarańczą
nawet po odwrotnej stronie kamienia
ludzie szukają się przez balkon
łyżka spadła cukier w gwiazdy
wiatr zamienił się w kwiat piołunu
-----------------------------
�chwila parująca herbatą�
miękkie włosy działały na skojarzenia
zwyczajnie
jak kolor nieba o trzeciej nad ranem
zresztą tak się właśnie czuł
oglądał w fusach
źle powiedziane słowa
usta chyba miał po wewnętrznej stronie klatki piersiowej
tak bardzo już wszedł w siebie
i coś nie tak było z tą herbatą
przyklejała się do rzęs
------------------
"ikona mieszczańska"
Rumunię widzę jako kapustę. Ręce
układam na stole. Starannie. Czuję jak ssie.
Byłeś jemiołą mówię
Byłeś jemiołą stole.
Kradniesz moje mleko.
Czy mam cię stopić? Czy
zabiorę ci deskę i wystrugam ikonę? Nie,
nie Eili-laputę z dzieciątkiem.
Ona okrutnie sapie przez sen.
Nie może być zawsze piękna w poezji.
Od nadmiaru piękna
drzewa stają się toksyczne.
Najmniej toksyczne było
drzewo, do którego przybito Jezusa.
Piło jego krew, kradło skóry, ale on wiedział
-masz tylko spokój drzewo, rany zarosną na pniu-
Ludzie tego nie potrafią. Dlatego Chrystus
pozwolił żeby się z niego śmiali.
Boję się. Nie mogę już nawet znaleźć światła
we szkle. Zaczynam widzieć wszystko
na raz. Nie szukajcie mnie więcej w żadnym przymiotniku.
Kiedy znowu zejdę do zimy uda się destylować noc. Jeżeli.
Jeżeli będę malował ikonę, namaluję twarz
ogrodnika. Albo ogrodnika z grabiami, albo
ogrodnika przycinającego krzewy, kopiącego ziemię,
palącego liście, palącego papierosa. Śpiewającego
do kwiatów, głaszczącego drewno, wydłubującego ziemię,
ogrodnika obcinającego paznokcie u nóg. Rozwieszę
je po starych miastach. Wsiąkną w kamień.
Nie będzie ani kamienia, ani drewna.
---------------------------------
"ikona zabobonna"
Na desce, nie glinie piszę
swoje prawa. Nie pozwólcie
mnie zabrać, tak jak wtedy:
Oddzieliłem fugą nowe miasta.
Nałożyłem farby, aż zabrakło złotego
dla rąk. Spaliłem je zawinięte w papier,
tak jak wtedy kiedy był śnieg. Czy nie tak
chowa się swoich zmarłych?
Na desce nie glinie. Piszę swoje prawa.
Zrobię z nich arkę. Będę obnosił
prochy moich rąk. Nie
pozwólcie mnie zabrać.
Tak jak wtedy: Oddzieliłem
fugą stare miasta. Grzmiały trąby
i drżało jerycho. Nie byłem
murem chińskim ani berlińskim.
To była kobieta. Cement
pulsował jak orgazm.
Napełnij nim łono, będziemy
destylować tłuszcz. Aż
stał się jeden kolor.
a więcej tutaj
[link widoczny dla zalogowanych]
i tutaj
[link widoczny dla zalogowanych]
|
|